Tak, jak obiecywałem - nadszedł czas na podsumowanie sezonu rowerowego. Stwierdziłem, że dzisiejszy dzień jest jak najbardziej odpowiedni, gdyż obecnie rower stoi w piwnicy i nie zanosi się, że w tym roku będę jeszcze jeździć - raczej już na pewno, a mam chwilę czasu i nie za bardzo kwapię się do rozwiązywania zadań z fizyki w święta. Z racji tego, iż utraciłem wszystkie notatki rowerowe, z pamięci postaram się odtworzyć ok dziesięć wypadów poza miasto. Ze względu na strasznie dużą objętość tekstu uzupełniłem skasowane notki. Zacznę od pierwszego wyjazdu, który stał się początkiem sezonu. Wybaczcie za błędy rzeczowe, gdybym coś przekręcił - staram się siegnąć ponad pół roku wstecz. A więc koniec owijania w bawełnę.
Piątek, 3 kwietnia 2009
Już od dawna myślałem, aby zacząć sezon. W zimie tak stwierdziłem, że cały poprzedni rok to praktycznie kopiec i działka, więc teraz może gdzieś dalej? Wybór padł na Fredropol. Ciekawiła mnie trasa pomiędzy Hermanowicami, a Fredropolem, znałem ją praktycznie tylko ze słyszenia.
Po szkole włączyłem zumi.pl, sprawdziłem, dokąd dokładnie jechać, zjadłem obiad i udałem się najpierw na Zasanie odwiedzić mojego znajomego (pozdro dla p. MF

Znak "Fredropol 8 km". Skręcam. Przede mną nie znana dotąd droga. Byłem sam. Bardzo dobra nawierzchnia, pewnie zrobiona z funduszy UE. Jechałem na wyczucie - starałem się widzieć wszystko, jak na zumi. Potok po prawej, las po lewej.
Dotarłem do Kupiatycz. Tam chwilkę się zatrzymałem, przemyślałem, gdzie dalej. Ruszyłem. Nagle skrzyżowanie. yyy... chyba lewo. 40m dalej znowu krzyżówka... dobra, prawo. Ta decyzja była zła, gdyż pojechałem na Młodowice Osiedle. Zgubiłem się. Jeden blok PGR'owski, wokół jacyś ludzie, kompletne odludzie. Jest droga, rozpędzam się. Chwila nieuwagi i wjechałem na drogę polną - rower cały trzeszczał

Nagle spostrzegłem, że jest już późno, a ja jestem bez grosza. Jedyne co miałem to pół bidonu picia. Zmartwiłem się i postanowiłem wracać. Tym razem już normalnie. Zaczął zapadać zmrok. Wrr, byłem straszliwie zmęczony, myślałem, że nie dojadę. Moje nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. W końcu zacząłem się modlić. Tak dotarłem do Przemyśla. Ale to nie wszystko. Trzeba przecież jeszcze do domu. Brak sił, zmęczenie. Starałem się o tym zapomnieć i przejechałem całą Słowackiego. Zjechałem w dół, następnie Rejtana i już w domu! Tylko rower do góry. Wszedłem do mieszkania. Ledwo stałem na nogach. Wpadłem na fotel. Nie miałem siły się ruszyć. Dopiero po dłuższej chwili doszedłem jako-tako do siebie. Nie mogłem uwierzyć w to, co dla mnie (jeszcze wtedy) było największym osiagnięciem. Zmęczony, poszedłem spać. Całkowity dystans: 40 km, czasu podróży nie pamiętam, zaś średnia prędkość to 17,2 km/h
Sobota, 4 kwietnia 2009
Tego dnia dołączył się Mnichu. Powiedział, że trzeba się rozgrzać, więc pojechaliśmy do Medyki, kierunku również dla mnie praktycznie nie znanym. Trasa była prosta: głównie droga nr 28. Był wtedy bardzo ciepły dzień. Ogólnie jechało się przyjemnie, jednakże Wojtek mnie trochę zamęczył - ma rower, który szybciej się rozpędza. Dotarliśmy pod granicę, pierwszy raz widziałem przejście. Następnie, z górki na Medykę - do "centrum", jeżeli tak to można nazwać



Ogródek działkowy w Medyce
Łączny dystans to 32 km
Niedziela, 5 kwietnia 2009
Znów Wojtek do mnie dzwoni - jedziesz na rower? Nie byłem pewien swoich sił, ale się zgodziłem. Tym razem celem stał się Krasiczyn, ale wyjątkowo - przez Korytniki. Jedziemy. Grunwaldzka, Węgierska. Wyjeżdżamy na drogę nr 884. Dzwoni Maciek - pyta się gdzie jestem. Rozmowa była krótka gdyż ciężko się jechało. Wojtek mówi: "z kumplem nazwałem tą trasę drogą śmierci". Marne pocieszenie




Poniedziałek, 6 kwietnia 2009
W tym dniu Nikola, moja koleżanka z klasy powiedziała, że chce się spotkać z Pauliną. Powiedziałem, że mam fajną trasę i możemy pojechać, miałem tylko wątpliwości, czy wytrzyma. Wyruszyliśmy. Martwiłem się trochę, ale ogólnie szło gładko. Zmniejszyłem tylko szybkość do 16 km/h. Praktycznie, do Fredropola się nie zamęczyłem. Na drugim skrzyżowaniu w Kupiatyczach nie skręciłem w prawo, tylko pojechałem prosto. Była co prawda górka, ale udało się wyjechać, potem już ruuura i w dół!! 56 km/h, aż na chwilę siły mi brakło. W Młodowicach na prawo i do Fredropola. Kiedy dziewczyny się spotkały, dawno takiego szaleństwa nie widziałem



Sobota, 11 kwietnia 2009
Mnichu odezwał się do mnie z propozycją wyjazdu do Radymna. Nie byłem zbytnio chętny - brakowało mi sił po poprzednim tygodniu, szkoła, rower. Czułem się osłabiony, dopadło mnie przeziębienie. Głupi, zgodziłem się. Wyjechaliśmy serpentynami na Krakowską, następnie, poboczami - na Duńkowiczki. Strasznie ciężko było mi mknąć swoim jednośladem. Kompletnie nie miałem sił. Było bardzo gorąco. Wojtek poleciał do Sarafisu. Stwierdziłem, że nie będę czekał, zawróciłem. Dojechałem, ale w ogóle nie ruszałem się z domu po południu.
W międzyczasie byłem jeszcze m.in. u Mnicha na czereśniach, na forcie XV Borek oraz z Kamilem - na "salisie". Później nastąpiła przerwa - gruntownie remontowałem rower. Przemalowałem go na kolor zielony, dostał nowe opony, tylne koło, opony, kierownicę itd. W końcu świeżutki, zakonserwowany rower trzeba było porządnie wytestować. Za cel obrałem sobie Huwniki.
Mimo, iż nie osiągnąłem do końca swojego celu - tysiąca kilometrów jestem zadowolony. Poznałem wiele tras, zwiedziłem wiele miejsc. I wynik - 949,4km wydaje mi się całkiem przyzwoity - szczególnie dlatego, że mój rower mam jeszcze od komunii, a w tym roku dość długo go remontowałem. Mam nadzieję, że przyszły rok będzie równie owocny jak ten i będę mieć okazję przejechać jeszcze dłuższy dystans.
Pozdrowienia dla osób, które ze mną jeździły w tym roku: Gaba, Nikola, Adrian, Damian, Kamil i Mnichu.
