Cześć!
Na ten wyjazd czekałem już praktycznie od zimy. W końcu nastał ten piękny dzień

Godzina 6 rano zbiórka, pakowanie rowerów do busa i podział ekipy na trzy drużyny w drodze do Szczawnicy - Ja z Radogostem, Tomkami i Pawłem pojechaliśmy autem, Olek z Ewą busem, a reszta busem liniowym.
Dojechaliśmy po 8, po 9 mieliśmy wyjechać, ale ostatecznie ruszyliśmy około 10.
Przygotowywanie rowerów w SzczawnicyPierwszą atrakcją na trasie był Przełom Dunajca. Trochę przypominał mi wąwóz w Rumunii z wycieczki w 2009 roku. Jechaliśmy po stronie słowackiej, co oznacza, że to kolejny kraj zaliczony przeze mnie na dwóch kółkach

Przełom DunajcaTempo było dobre, w sumie aż za dobre, ponieważ nastąpił naturalny podział na tych, którzy jechali z przodu i tych z tyłu. Ja w sumie też zamykałem nasz minipeleton. Dodatkowo doszło do pierwszej usterki nowego roweru - odkręciła się nóżka...
Postój pod Trzema KoronamiSam, będąc przekonanym, że przecież nowy rower nie sprawi kłopotów, nie zabrałem ani jednego imbusa. Dobrze, że Ewa miała wszystkie niezbędne narzędzia - jeszcze raz dzięki za użyczenie!

Po naprawie i regeneracji sił ruszyliśmy już do Polski przez kładkę. Większość ekipy pogoniła, ja natomiast z dziewczynami i z Olkiem kontemplowaliśmy okoliczne widoki. W końcu Olek musiał odbić (prowadził busa - jechał z nami tylko kawałek), ja natomiast z Ewą i Karoliną ruszyłem dalej.
Jezioro CzorsztyńskieSielankę znad malowniczo położonego zbiornika przerwał podjazd do Nidzicy. Jakby tego było mało, zaczął luzować i odkręcać się prawy pedał!

Zamek w NiedzicyDokręciłem, mkniemy dalej. Raczej powoli wdrapujemy się do Falsztyna. Na szczęście trud się opłacił - taki zjazd mógłby być zawsze

Zjazd do FrydmanaZgubiliśmy ekipę. Myśleliśmy, że jeszcze coś we Frydmanie jest ciekawego do zobaczenia to ruszyliśmy zgodnie ze śladem trasy. Przez to nieco pogubiliśmy się i straciliśmy ok. pół godziny. Ostatecznie dotarliśmy do Dębna, a dokładnie do kościoła, który został wpisany na listę UNESCO.
Oryginalne, XV-wieczne polichromie w kościele w DębnieKościół robi ogromne wrażenie!

Jego historię przybliżyła nam pani przewodnik.
Pod kościołem w DębnieWszyscy pojechali, ja natomiast udałem się do naszego wozu technicznego dosłownie na moment. Wystarczyło, aby wszyscy mi uciekli, przez co musiałem ostro nadrabiać. Dodatkowo jechałem przez jakiś las, błoto myśląc, że naprawdę się zgubiłem


Naszym kolejnym celem był kościół w Trybszu. Wraz z kilkoma osobami postanowiliśmy już do niego nie jechać, tylko od razu skręcić w stronę Czarnej Góry. Dzięki temu ekipa "mocnych" nie musiała na nas czekać.
Przed stromym podjazdem w Czarnej GórzePod sklepem chwila przerwy na regenerację i czas w drogę. Nie powiem, górka solidna i dała w kość. Natomiast po prawej stronie drogi wypatrzyłem pierwsze na wycieczce krokusy!

Krokusy w Czarnej GórzeJak to po podjeździe na Podhalu, czas na zjazd. Radość nie trwała długo, ponieważ przed nami czekał nas podjazd w Bukowinie Tatrzańskiej. Wyjechałem prawie cały, chwilkę prowadziłem (dla towarzystwa

), natomiast po kilku ładnych godzinach jazdy stwierdzam, że siodełko idzie do wymiany...
Odbijamy na Gliczarów. Cały czas niestety pod górę, raz mniejszą, raz większą. Za to widoki rekompensują wszelki trud.
W Gliczarowie GórnymPonownie rozdzielamy się. Piękny asfalt zamienił się w drogę polną, a ta w bagno. Nie ma szans na dalszą jazdą, trzeba pchać!
BłotoPo przebiciu się przez górę i drzewa naszym oczom ukazała się panorama na dolinę. I brak drogi

Na "element hardkoru" nie byłem przygotowany, jednak nowy Kross poradził sobie ze zjazdem na przełaj wzorcowo. Uff!

Zjazd starym stokiem narciarskimŻeby było śmiesznie to pokonałem ten odcinek bez problemu, a wyleciałem z roweru tuż za nim, na prostej drodze. Dojechaliśmy do Poronina, więc czas na przerwę - na stół wjechała pizza w ilości hurtowej

ObiadPora późna, więc nie ma co zwlekać, trzeba gonić ile się da jeszcze za dnia. Przed nami ostatni podjazd, "wisienka na torcie" - wspinaczka pod Ząb.
Podjazd pod ZąbW sumie nie jest najgorszy. Jak dobrze patrzyłem to jest dwa razy dłuższy przy 50 m więcej przewyższenia od Kalwarii Pacławskiej. Mimo to po takim dystansie każdy miał do niego respekt. Wyjechałem

To jednak nie koniec, przed nami jeszcze ostatnie kilometry w górę, na Gubałówkę.
Zakopane!W dolinie miasto, w górach trzy snopy światła i my - w całkowitej ciemności. A przed nami zjazd, nie jestem w stanie określić jego długości. Jedno jest pewne - za dnia przejechalibyśmy go pewnie szybciej

Ku naszym oczom ukazały się Termy Chochołowskie. Przez cały wyjazd szczerze wątpiłem, że zdążymy na czas, jednak udało się - ostatnia godzina była nasza!

W Termach ChochołowskichStatystyki trasyDST: 91,30 km
MXS: 64,6 km/h
AVS: 14,1 km/h
TM: 6:28 h
Foto: Ewa, Olek, Rado, ja